#POWRÓT
W piątkowy poranek wstaliśmy bardzo wcześnie, ponieważ samolot mieliśmy około 9 rano. Do stacji metra Ottaviano dotarliśmy jeszcze zanim ją otworzyli. Przyznam, że trochę się wystraszyłem widząc zamkniętą stację metra. Na szczęście otworzyli ją około 6 rano. Do Anagniny dotarliśmy po 30 minutach. Potem godzina jazdy autobusem i po 7 byliśmy już na lotnisku. Lotnisko Ciampino przypomina trochę hangar. Bardzo mało miejsc siedzących powoduje, że nie na darmo to lotnisko uchodzi za jedno z najgorszych w Europie. Na szczęście nie było żadnych opóźnień i przed 11 byliśmy już w Katowicach.
Podsumowując – podróż do Rzymu była bardzo udana. Wyjazd był bardzo budżetowy. Pomijając fundusze na lot oraz hotel na miejscu mieliśmy do dyspozycji około 90E na 4 dni wliczając w to transfery. Mimo tego wszystkiego nie żyliśmy zbyt skromnie. Obiady jedliśmy w restauracjach, a śniadania i kolacje przygotowywaliśmy sami. Przemieszczając się po mieście nie korzystaliśmy z komunikacji publicznej, z wyjątkiem transferów na lotnisko. Wszystkie obiekty, które odwiedziliśmy były bezpłatne. Do tych płatnych nie wchodziliśmy.
Rzym nie należy do najczystszych miast, aczkolwiek nie było tak tragicznie. Kilkakrotnie widzieliśmy szczury biegające po ulicach. Jak na listopad było bardzo ciepło – pierwszego i drugiego dnia, gdy świeciło słońce nosiłem tylko krótki rękaw. Turyści byli obecni, ale nie było tłoczno, rzekłbym, że było przyjemnie. Odwiedzając wieczne miasto trzeba trochę uważać, bowiem po mieście kręci się niezliczona ilość naciągaczy oraz ulicznych sprzedawców. Większość z nich pochodzi z północnej Afryki, najprawdopodobniej głównie Tunezji. Ci drudzy sprzedają głównie kijki do robienia selfie lub parasolki w deszczowe dni, natomiast naciągacze grasowali głównie w centrum oraz okolicach Piazza del Popolo. Wypatrywali pary – kobiecie wręczali różę, a później od jej partnera próbowali wymusić opłatę. W Internecie czytaliśmy o przypadkach, gdy naciągacze zakładali na rękę turystom „bransoletki przyjaźni”, czyli materiałowe bransoletki, a później próbowali wymusić na nich sporą opłatę. Często w sytuacji odmowy lub próby odejścia turysty z bransoletką na ręku drogę mieli zagradzać im dobrze zbudowani mężczyźni wymuszając zapłatę za towar. Nam się taka sytuacja nie przytrafiła, ale z różą temat przerobiliśmy.
Miasto nam się bardzo podobało. Przez te cztery dni pieszo przeszliśmy ponad 80km, a mam wrażenie, że wiele zabytków i miejsc pominęliśmy. Ogólnie oceniam Rzym jako umiarkowanie bezpieczne miasto. Chodziliśmy po nim późnym wieczorem i w dzień. Zapuszczaliśmy się w różne zaułki, gdzie było wielu bezdomnych, a mimo wszystko nie byliśmy zagrożeni. Oczywiście, trzeba pamiętać, że jest to ogromne miasto i na pewno w sezonie letnim mnóstwo jest tutaj kieszonkowców czy innych naciągaczy. Najwięcej osób niewzbudzających zaufania kręciło się w okolicy dworca Termini oraz na południe od niego, aż po bazylikę św. Jana na Lateranie. Mówi się, że w Rzymie jest dużo osób bezdomnych. Niestety mieliśmy okazję spotkać wielu takich ludzi, nie raz widząc jak kąpali się gdzieś na uboczu w fontannach, ale nie odczuliśmy zagrożenia z ich strony.
Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu i coś w tym jest. Mówi się, że „dopóki stoi Koloseum, istnieć będzie Rzym, gdy zaś upadnie Koloseum, upadnie i Rzym, a gdy Rzymu nie będzie nastąpi koniec świata.” Podczas naszego pobytu Koloseum było otoczone rusztowaniami, więc miejmy nadzieje, że prędko to nie nastąpi :-).
Pełna relacja na oficjalnym blogu:http://antekwpodrozy.pl/rzym-listopad-2014/