Po tym, jak Abad przywiózł nas na miejsce, zameldowaliśmy się w hotelu i udaliśmy się na krótki odpoczynek. Orchid Hotel, w którym się zatrzymaliśmy był pełny, a pokoje, które zajęliśmy były ostatnimi. Sam hotel opiszę w dalszej części relacji.
Isfahan nazywany jest miastem polskich dzieci, ponieważ w trakcie II wojny światowej 20 tysięcy polskich dzieci przybyło tutaj z armią gen. Andersa podczas ucieczki z ZSRR. Wiele z tych dzieci zostało tutaj i jest pochowanych na miejscowym cmentarzu.
Po krótkim odpoczynku razem z kolegą towarzyszącym nam od początku podróży po Iranie udałem się na główny plac Isfahanu Naqsh-e Jahan, zwany inaczej Placem Imama. Podobno miejscowi nie lubią, gdy nazywa się go w ten sposób, więc odwiedzając Isfahan sugeruję tego unikać. Na plac mieliśmy z hotelu bardzo blisko, około 10-15 minut spacerem. Szliśmy już po zmroku, a im bliżej placu byliśmy, tym więcej ludzi było wokół.
Nieopodal placu znajduje się prowadzący do niego deptak, przy którym miejscowi cinkciarze proponują wymianę waluty. Nie mam pewności, czy jest to legalne, ale sugerowałbym uważać i nie korzystać z ich usług. Trzeba pamiętać, że można zostać oszukanym. Naqsh-e Jahan pełnił funkcje miejskiego rynku, a po zmroku w każdym wolnym miejscu siadali mieszkańcy, rozkładali koce, przynosili jedzenie i całymi rodzinami jedli kolację. W dzień jest to niemożliwe z uwagi na upał.
Tak samo dzieje się we wszystkich parkach znajdujących się nieopodal. Naqsh-e Jahan jest bardzo ogromny, ma 560m długości i 160m szerokości.
Znajdują się na nim fontanny. Z każdej strony otaczają go zabudowania. Stoją przy nim dwa meczety, które wieczorem są bardzo ładnie oświetlone.
Ponadto z każdej możliwej strony są sklepiki z różnymi rzeczami takimi jak biżuteria, garnki i wiele innych.
Kolega postanowił kupić sobie pierścień. Po obejściu kilku sklepów wybrał sobie jeden i po dłuższych negocjacjach udało mu się kupić wymarzone cacko. W Iranie negocjacje cen są nieodłącznym elementem każdej transakcji. Niestety w dzisiejszych czasach Irańczycy o tym wiedzą i ceny są sztucznie zawyżone, przez co my Europejczycy jesteśmy z siebie dumni po wynegocjowaniu 50% zniżki. Pokręciłem się z znajomym po placu i okolicy, po czym postanowiłem wrócić do hotelu. Byłem już trochę zmęczony.
Do hotelu wracałem sam. Było już ciemno, Isfahan ma około 2mln mieszkańców, szedłem z aparatem na szyi i mimo wszystko nie czułem się w żaden sposób zagrożony. W krótkim czasie dotarłem do hotelu.
#ORCHID HOTEL
Orchid Hotel był drugim lub trzecim miejscem, do którego dzwonił Abad podczas rezerwacji noclegu. Hotelem nie był miejscem tradycjonalnym, jak poprzednie dwa, natomiast standardem przypominał europejskie hotele.
Nie twierdze, że był zły, ale bardzo podobały nam się poprzednie miejsca i przywykliśmy do nich. My dostaliśmy dwójkę z łazienką, a kolega malutką jedynkę, w której połowę miejsca zajmował stary klimatyzator, podobny do tego, jaki widzieliśmy w Pasargadize.
Nasz pokój kosztował 40E za noc, a w cenie było jeszcze śniadanie (najgorsze, jakie jedliśmy).
W pokoju dostępny był telewizor, lodówka, klimatyzacja (my mieliśmy nowoczesną) oraz łazienka. W sumie spędziliśmy w nim dwie noce.
Obsługa była bardzo miła. Manager hotelu pomógł nam z zakupem biletów na autobus jadący na lotnisko w Teheranie. W ofercie śniadaniowej nie było nawet kawy. Raz zamówiłem kawę, ale się jej nie doczekałem. Do picia był sok i herbata, a do jedzenia skromny nabiał, irański chleb (bardzo suchy), miód, dżem, warzywa i arbuz.
Pierwszego wieczora w hotelu spotkała mnie nieprzyjemna przygoda. Tuż przed snem okazało się, że nie mam przy sobie niektórych dokumentów, w szczególności potwierdzeń rezerwacji itp. Przeszukałem cały plecak, ale bez rezultatu. Skontaktowałem się z Abadem, który również nie znalazł ich w swoim aucie. Po przemyśleniu sprawy doszedłem do wniosku, że dokumenty zostały najprawdopodobniej w Niayesh Hotel w Shiraz. Skontaktowałem się z nimi przez Whatsapp, obiecali sprawdzić rano. Okazało się, że znaleźli je, niestety ja byłem jakies 500km dalej. Nie spodziewałem się ich zwrotu, ale recepcjonistka wysłała kierowcę z hotelu na dworzec autobusowy, ten z kolei przekazał papiery kierowcy autobusu jadącego z Shiraz do Isfahanu, a następnie przesłali mi dane przyjazdu. W ten oto sposób tego samego dnia wieczorem otrzymałem swoją własność. Ktoś powiedział mi, że nie zdziwiłby się, gdyby dokumenty zostały odesłane do Polski, gdyby znaleźli tam adres.
Pełna relacja znajduje się na oficjalnym blogu:
https://antekwpodrozy.pl/index.php/36-iran-isfahan-miasto-polskich-dzieci-czesc-3-wrzesien-2017