Rano po śniadaniu udaliśmy się ponownie na Plac Imama, gdzie planowaliśmy wejść do obu znajdujących się tam meczetów.
Zanim tam weszliśmy pokręciliśmy się trochę po placu i porobiliśmy trochę zdjęć.
#SHEIKH LOTFOLLAH MOSQUE
Meczet Sheikh Lotfollah był pierwszym, do którego weszliśmy. Wstęp kosztował 200000 riali (około 20zł). Obiekt nie jest duży, ale ciekawy.
Powstał na początku XVII wieku i jest uważany za arcydzieło architektury irańskiej. Co ciekawe nie posiada minaretów, ani ogrodu, co jest nieodłączną częścią tego typu budowli.
Najprawdopodobniej nie miał on być budynkiem publicznym. Wewnątrz wrażenie robią misternie wykonane mozaiki. Po wyjściu na zewnątrz skierowaliśmy się do drugiego meczetu.
#MECZET KRÓLEWSKI (MECZET SZACHA)
Drugim meczetem do którego weszliśmy był Meczet Królewski, zwany Meczetem Szacha. Funkcjonują jeszcze nazwy Meczet Imama lub Meczet Jaame Abbasi.
Był on znacznie większy niż Meczet Sheikh Lotfollah. Bilet kosztował 200000 riali (około 20zł). Powstał w 1630 roku i ma wymiary 100m na 130m. Jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Meczet został zbudowany na planie czterech ejwanów, czyli przysklepionych pomieszczeń otwartych od strony dziedzińca.
Budowla jest przedstawiona na banknocie 20000 riali. Wnętrze jest bardzo piękne i bogato zdobione misternymi mozaikami.
Po wyjściu na zewnątrz spotkaliśmy naszego kolegę, który nie wchodził do meczetu. W między czasie poznał kilku Irańczyków, którzy zaprosili nas na herbatę do swojej galerii dywanów, mieszczącej się w jednym z rogów placu.
Na miejscu podano nam przepyszną herbatę szafranową. Nasi nowi koledzy pokazali nam kilka dywanów, ale nie byli natrętni w kwestii kupna. Niektóre z nich były strasznie drogie, ponieważ wszystkie są robione ręcznie, jeden z nich był tkany kilka lat i kosztował 20000$. W przypadku chęci zakupu płacić można kartą kredytową, a transakcja odbywa się przez internet przez jeden z banków ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W galerii rozmawialiśmy również na temat podróży i zwiedzania Iranu. Ogólnie spotkanie było miłe i przyjemne, ale z uwagi na chęć zobaczenia miasta grzecznie się pożegnaliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Po kilkunastominutowym spacerze dotarliśmy do rzeki Zajande Rud, która była wyschnięta. Z informacji uzyskanych od miejscowych woda pojawiała się w okresie późnej jesieni.
Ishahan słynie z przepięknych mostów znajdujących się na Zajande Rud. W pierwszej kolejności dotarliśmy do mostu Ferdowsi, który nie wyróżniał się specjalnie i był zwykłą przeprawą dla aut na drugą stronę rzeki. Znajdowało się na nim kilka kolorowych ozdób, które wieczorem ładnie świeciły. Z tego miejsca skierowaliśmy się w stronę mostu Joui. W jego filarach znajdowały się herbaciarnie.
My trafiliśmy do tej, która była bliżej strony północnej. Prowadził ją Ormianin, który prawie w ogóle nie znał angielskiego. Na szczęście menu było również po angielsku.
Zamówiliśmy herbatę szafranową, olbrzymią porcję lodów i coś, co nazywało się Dough & gosh-e fil, a w menu znajdowało się w sekcji „kawy”.
Był to napój jogurtowy. Podobno w Iranie „kawa” to właśnie tego typu napój jogurtowy.
Początkowo poprosiłem sprzedawcę, aby mi wyjaśnił co to za „kawa”, ponieważ chciałem się napić kawy, a nie jogurtu. Gestami poprosił o chwilę czasu i po kilku minutach przyniósł mi napój jogurtowy z ciasteczkami różanymi. Wypiłem i muszę przyznać, że było smaczne. Po chwili Ormianin zabrał mi kubek, w którym jeszcze było trochę „kawy” i spytał, czy mi smakowało, a ja byłem trochę zszokowany tą „bezczelnością”, że nie wiedziałem co odpowiedzieć. Okazało się, że była to próbka i po kilku minutach otrzymałem wielki kubek z „kawą” i ogromną porcję różanych smakołyków. Porcja była tak wielka, że nie byłem jej w stanie dokończyć. Ceny były przyzwoite, za lody zapłaciliśmy 130000 riali (około 13zł), a „kawa” kosztowała w granicach 110000 riali (około 11zł). Ciekawa była również herbata szafranowa, ponieważ cukier, który otrzymał nie wyglądał tradycyjnie jak w Polsce, tylko podany był w formie bliżej nie określonych form i miał brązowy kolor. Wystarczyło go wrzucić do herbaty, a on momentalnie się rozpuszczał.
Po konsumpcji przeszliśmy na drugą stronę rzeki, do niewielkiego skwerka.
Był tam cień tak potrzebny w upalny dzień. Na trawie pod drzewami siedziały różne grupki, w większości rodziny, które chroniły się przed upałem.
W ten sposób doszliśmy do mostu zwanego Mostem Trzydziestu Trzech Łuków (Si-o-Seh Pol Bridge), który w godzinach wieczornych jest pięknie oświetlony.
Z mostu skierowaliśmy się na południe, naszym celem była ormiańska katedra. Idąc w jej stronę minęliśmy budowaną stację metra. W tej części miasta było bardzo pusto. Po kilku minutach marszu dotarliśmy do kościoła katolickiego Bedkhem Church, który okazał się być zamknięty.
Kilkadziesiąt metrów dalej dotarliśmy do Jolfa Square, niewielkiego placu, przy którym znajdowała się mała fontanna. Placyk otaczały sklepiki, ale były zamknięte, zapewne z uwagi na święto.
Gdy robiliśmy zdjęcia podeszło do nas kilku Irańczyków i spytali nas skąd jesteśmy. Tradycyjnie rozwinęła się z tego dłuższa rozmowa. Jeden z nich wspomniał, że uwielbia polską piosenkarkę Honoratę Skarbek, ale nie rozumie jej tekstów. Wspominali również, że studiują w Teheranie historię i rozmawiali z nami nt. kultury i historii. Po kilku minutach rozmowy zaprosili nas na herbatę do kolejnej galerii dywanów, którą prowadził kuzyn jednego z nich. Skusiliśmy się na propozycję i po kilku minutach byliśmy już na miejscu.
Galeria znajdowała się zaraz obok wspomnianej wcześniej katedry. Wewnątrz podano nam przepyszną szafranową herbatę. Po kilku minutach kuzyn naszego nowego kolegi zaczął nam jak zahipnotyzowany pokazywać różne dywany. Każdy z nich miał swoją historię, wielkość i cenę. Początkowo było to bardzo ciekawe, ale później zaczęło być bardzo nachalne. Nasz znajomy planował kupić jeden z dywanów, ale sprzedawca nie chciał się targować. Twierdził, że jego dywany są najlepsze i on nie zawyża cen jak inni. Po bardzo długich pertraktacjach kolega kupił jeden z dywanów. My też byliśmy zachęcani do kupna, ale podziękowaliśmy. Tak oto jednego dnia byliśmy w dwóch galeriach dywanów, w obu poczęstowano nas herbatą, ale w pierwszej byliśmy przyjęci bardzo miło, a właściciele byli bardzo uprzejmi. Niestety w tej drugiej sprzedawca był na tyle natarczywy, że prawdopodobnie do kolejnej już byśmy nie chcieli wchodzić.
#KATEDRA ŚWIĘTEGO ZBAWICIELA
Po wizycie w galerii dywanów poszliśmy do katedry Świętego Zbawiciela. Bilet wstępu kosztował 200000 riali (około 20zł). Wewnątrz było sporo osób. Katedra składa się z kilku budynków, z których najstarsze pochodzą z XVII wieku. Świątynia należy do Kościoła Ormiańskiego. Wnętrza katedry są bardzo ciekawe. Bardzo polecam wejście do środka.
Przy okazji wizyty na dziedzińcu monasteru zaczepił mnie ośmioletni chłopiec z ojcem w celu konwersacji.
Podobno ów młodzieniec chciał podszkolić angielski i zależało mu na krótkiej konwersacji. Porozmawiałem z nim na różne tematy, głównie sportowe. Pytał m.in. o polskich piłkarzy.
Po wyjściu z katedry znajomy wrócił z dywanem do hotelu, a ja z żoną udaliśmy się na dworzec autobusowy Soffeh w celu spotkania z kierowcą autobusu, który wiózł dla mnie zagubione dokumenty. Nie chcieliśmy iść piechotą, ponieważ odległość była znaczna. Postanowiliśmy skorzystać ze stopa. W Iranie podróżowanie stopem w miastach to jedna z form transportu, wystarczy tylko wyjść na ulicę i pomachać ręką (pamiętajmy, żeby nie wystawiać kciuka jak w Polsce, gdyż jest to obraźliwy znak). Po kilku sekundach zatrzymał się samochód (chyba drugi, który nas mijał). Podaliśmy nasz cel i ustaliliśmy cenę na 120000 riali (około 12zł). Kierowca całą drogę zabawiał nas rozmową, wspominał, że pracował jako informatyk, że był zwerbowany przez wywiad oraz to, że siedział z tego powodu w więzieniu przez miesiąc. Jego historia wydawała się tak ciekawa, że aż nie prawdziwa, ale może z drugiej strony mówił prawdę.
Do dworca dojechaliśmy bardzo szybko około godziny przed przyjazdem autokaru z Shiraz. Pozostało nam tylko oczekiwać na autobus. Wiedziałem jaka to firma transportowa (większość busów miało tabliczkę po angielsku), znałem nazwisko kierowcy (który nie mówił po angielsku) oraz miałem numery tablic rejestracyjnych (oczywiście w farsi). Dodatkowo miałem numer telefonu do kierowcy, ale nie mogłem dzwonić. Niestety mój starter miał jakąś wadę i nie działały połączenia wychodzące.
Przez niemal godzinę stałem na wjeździe na dworzec w oczekiwaniu na właściwy pojazd. Co jakiś czas wjeżdżał autokar przewoźnika, którego szukałem, ale żaden nie był właściwy. Planowy przyjazd był o godzinie 18:00. Biorąc pod uwagę, że odległość z Shiraz do Isfahanu to 500km to przyjazd mógł być zarówno przed jak i po deklarowanym czasie. Tuż przed 18 przyjechał autobus, z którego wysiadła grupka około 7 młodych Irańczyków. Niestety nie znali angielskiego, ale od czego są nowoczesne technologie? Korzystając z Google Translator tłumaczyłem z angielskiego na farsi krótkie zwroty w stylu: "czekam na autobus z Shiraz", "kierowca ma przesyłkę", "czy mogliby zadzwonić do niego, gdyż ja nie mogę". Bardzo szybko załapali temat. Już mieli dzwonić, gdy wjechało jednocześnie kilka autokarów, a moi rozmówcy wskazali mi jeden z nich, że to ten oczekiwany przeze mnie. Podziękowałem i szybko pobiegłem za nim. Kierowca miał dla mnie solidnie opakowane dokumenty. Ta przyjemność kosztowała mnie 100000 riali (około 10zł). Taką kwotę prosiła o uregulowanie recepcjonistka z hotelu. Ja byłem szczęśliwy i spadł mi kamień z serca. Po kilku minutach opuściliśmy dworzec, złapaliśmy taksówkę, a kierowca po dłuższych negocjacjach za 150000 riali (około 15zł) zawiózł nas bezpośrednio do hotelu. Po drodze mieliśmy przyjemną niespodziankę, a mianowicie z okazji święta, które miało miejsce tego dnia (odpowiednik naszej niedzieli) załapaliśmy się na darmowe lody szafranowe, które rozdawali wśród kierowców na ulicy.
Po odpoczynku popołudniowym postanowiłem udać się jeszcze na spacer po mieście, w szczególności zależało mi na sfotografowaniu mostu Trzydziestu Trzech Łuków, który w nocy był przepięknie oświetlony. Z mojego hotelu prowadziła do niego bardzo prosta droga (około 30 minut spaceru). Po drodze mijałem ogromne tłumy ludzi, którzy wyszli coś zjeść. Ja postanowiłem spróbować pizzy w jednej z miejscowych pizzerii. Zamówiłem 6 niewielkich kawałków (3 rodzaje pizzy) w cenie około 60000 riali (6zł). Dostałem do tego jeszcze napój. Muszę przyznać, że było smaczne.
Usiadłem sobie na ławce przy deptaku i konsumując przyglądałem się ludziom. Zauważyłem, że niektórzy miejscowi w ogóle nie kryją się z okazywaniem uczuć. Niektóre pary tuliły się, widziałem nawet jak pewni młodzi się całowali. Dla nas może nie jest to dziwne, ale irańskie realia i religia są trochę odmienne w tej kwestii. W krajach muzułmańskich okazywanie uczuć na ulicy jest niewskazane, a w niektórych przypadkach nawet zabronione.
Tuż przed wejściem na most znajdowało się zakorkowane rondo, przy którym były ogromne tłumy. W kilku miejscach stały busiki, z których wydawano darmowe lody i napoje, a z głośników brzmiała arabska muzyka.
Była tak głośna, że niestety nie dało się przebywać w tym miejscu zbyt długo, więc udałem się na most.
#MOST TRZYDZIESTU TRZECH ŁUKÓW (Si-o-Seh Pol Bridge)
Przy moście Trzydziestu Trzech Łuków byłem tego samego dnia, ale koło południa. Wieczorem to zupełnie inna budowla. Most powstał w 1602 roku i składa się z 33 łuków, stąd właśnie jego nazwa.
Jest zbudowany w stylu safawidzkim. Wieczorne oświetlenie naprawdę jest przepiękne. Na moście było dużo spokojniej w porównaniu do tłumów przy rondzie i ulicy.
Posiedziałem sobie chwilę na moście i porobiłem trochę zdjęć, a następnie skierowałem się w stronę Placu Imama.
Po drodze przeszedłem przez Hasht Behesht Garden, czyli niewielki park, w którym przebywało wiele rodzin. Życie w Isfahanie zaczynało się dopiero po zmroku. W parku przebywały liczne rodziny, zarówno dzieci oraz osoby starsze. Każda rodzina miała rozłożone koce, krzesełka itp.
Obok znajdowały się termosy, kociołki i inne naczynia zawierające posiłki. Każdy kto mógł konsumował kolację, niektórzy się bawili, śpiewali i tańczyli.
Kontynuując spacer w stronę placu przeszedłem przez ciekawie oświetlony tunel składający się z dużej ilości małych światełek.
Po kilku minutach marszu dotarłem na Plac Imama, który był pełen ludzi. Posiedziałem sobie na ławce i po kilku minutach wróciłem do hotelu, gdzie spotkałem znajomego, który zdążył poznać kolejnych turystów.
Pełna relacja znajduje się na oficjalnym blogu:
https://antekwpodrozy.pl/index.php/36-iran-isfahan-miasto-polskich-dzieci-czesc-3-wrzesien-2017